poniedziałek, 15 czerwca 2015

Jestem podróżnikiem

- Dziewczęta i chłopcy, proszę uważać pod nogi! - Nakazał przewodnik naszej szkolnej wycieczki. - Między skałami mogą kryć się zaskrońce albo żmije zygzakowate.
  Dowiedziałam się, że zwierzęta nie atakują człowieka, chyba że... same zostaną zaatakowane. A my, niby istoty rozumne, a jesteśmy często agresywni bez powodu...
  Wycieczka na południe Polski nauczyła mnie kilku istotnych rzeczy. I okazała się być bardzo inspirującą wyprawą. Gdy jechałam autobusem czułam się źle, gdyż paliły mnie wyrzuty sumienia za słowa, które wcześniej wypowiedziałam. Dzięki emocjom, które nękały moje serce, napisałam kolejny tekst piosenki. I potem już się tylko cieszyłam.

  To nie koniec pouczających przygód! Byliśmy w Pradze - przepięknym mieście. Zdawało mi się, że ludzie tam są bardziej tolerancyjni. Do moich przyjaciółek podszedł mężczyzna ubrany w prześwitujące, obcisłe legginsy, w których odznaczały się stringi (!) i poprosił, aby te zrobiły sobie z nim selfie. Następnie wykonał na ulicy "Heroes" - zwycięski utwór tegorocznej Eurowizji, a także piosenkę pt. "Euphoria" Loreen. Sami przyznacie, że dość żenujące połączenie...
  Ale tam wszyscy patrzyli na opisanego przeze mnie mężczyznę z zaciekawieniem. I to było cudowne. Bo każdy z nas jest innym człowiekiem, różnimy się od siebie. Jedni słuchają jazzu, drudzy popu, a jeszcze inni Gangu Albanii. Czułam, że w tamtej przestrzeni jest miejsce dla każdego z nas. To dało mi ogromne poczucie bezpieczeństwa. 
  Wciąż zachwycam się tym miastem. Tam wszystkie stare kamienice są bardzo zadbane, a ulice nadal zachowują dawną świetność. Brakuje mi tego w Warszawie, gdzie obok historycznych budynków znajdują się nowoczesne drapacze chmur. Niby godne pochwały jest to nasze narodowe łączenie tradycji z nowatorskimi rozwiązaniami, ale ja bym wolała zostać przy swojej przedwojennej stolicy, taką to już mam starą duszę. 

  Kolejny morał przyszedł do mnie nieoczekiwanie. Wraz z moimi przyjaciółmi postanowiliśmy spróbować tradycyjnych przysmaków kuchni czeskiej, choć bliżej nas znajdował się McDonald's. Długo szukaliśmy restauracji, w której serwowano knedliczki.  Jednak warto było się odrobinę natrudzić! "U modre ruze" - bo tak nazywała się knajpa, w której się znaleźliśmy, cechowała się naprawdę uroczym klimatem. Znajdowała się w piwnicy, a słabe płomyki świec rozświetlały delikatnie półmrok. Cicho rozbrzmiewały stare, jazzowe piosenki. Wyobrażałam sobie, jak to wieczorami przychodzą do tej restauracji bardzo eleganccy ludzie, zakochani turyści i małżonkowie z wieloletnim stażem. Wszyscy chcą posłuchać zawodowego muzyka grającego na fortepianie. I jak tu się nie wzruszyć? 
  Zjedliśmy nasze knedliczki i zaczęliśmy szykować się do wyjścia, gdy nagle elegancki kelner podał nam naleśnika z gałkami waniliowych lodów i kawałkami gruszki. Pycha! W pierwszej chwili pomyślałam "Ojej, to naprawdę urocza restauracja. Jeszcze deser nam podają do degustacji". Spojrzałam jednak na Maję, Kasię i Michała, którzy zrobili przerażone miny. 
 - Skąd to się wzięło? - Każdy z nas zaczął się zastanawiać.
  Szybko jednak dowiedzieliśmy się prawdy. Gdy przyszliśmy do restauracji, próbowaliśmy złożyć zamówienie po angielsku, ale kelner zachęcił nas śmiało do wypowiadania słów w języku polskim. Mieliśmy po prostu pokazywać palcem danie, jakie sobie zażyczymy z menu. Każdy otrzymał to, o co prosił. Lecz kto nabroił? A kto inny mógł? Tylko ja (!)
 Po prostu wypowiadając zdanie "Ja poproszę to samo, co koleżanka", omyłkowo położyłam palec na fotografii z naleśnikiem. Cała historia. Michał tylko się bał, że wszystkim nam przyniosą po deserze i będziemy musieli czym prędzej uciekać z tej restauracji unikając rachunku. Za sam obiad zapłaciliśmy prawie 1500 koron. 

  Górskie i czeskie przygody wzbogaciły moje życie o jeszcze piękniejsze wspomnienia. Dziękuję zatem wszystkim tym, którzy dzielili ze mną te cudowne chwile, szczególnie Majkom, Kasi i Michałowi! Oby więcej takich wspólnych wypadów! 





niedziela, 7 czerwca 2015

TGA I FIL

  Każdy człowiek, który wiąże swoją przyszłość z muzyką marzy o tym, aby stać na wielkiej scenie razem z takimi sławami jak Roger Waters, Anthony Kiedis czy też James Hetfield, ewentualnie z Marylą Rodowicz albo Jackiem Stachurskim... a The Grizzly Ambulance było supportem polskiego zespołu mogącego pochwalić się takimi albumami jak "Feel", "Feel 2" oraz "Feel 3". Chyba już wiecie o kogo chodzi... nieźle co? 
  Mimo, iż zostaliśmy posądzeni o komercję i sprzedanie się, to powiem Wam, że to by nie byłby taki zły pomysł, tylko, że... graliśmy znowu za darmo :c
  Tak czy owak, cieszę się mega z tego koncertu. Bo po raz pierwszy pozbyłam się barier, bezsensownych ograniczeń. Nie wiem, może to miejsce na mnie pozytywnie wpłynęło. A może już i doświadczenie... 
  Gdy po raz pierwszy graliśmy koncert w Toruniu, czułam się źle. Miałam skrępowane ruchy i wstydziłam się występować. Sądzę, że publiczność to zauważyła. Wtedy pomyślałam "nigdy więcej!". W tym zawodzie trzeba być bardzo pewną siebie osobą. 
  Przyglądam się innym zespołom. Widzę zachowanie ich członków. Oni wiedzą kim są i co robią. Gdyby nawet grali muzykę disco polo  udającą rocka, to ja bym ją kupiła. Bo czuję ich silną osobowość. 



  Wczorajszy dzień dał mi dużo do myślenia. Czy Fil rzeczywiście powraca na salony? A wraz z nim czy zostanie przywrócona świetność Dody i Mandaryny? Czy uda mi się stworzyć duet z Tolą z Blog 27? 
  Gwiazdy mojego dzieciństwa odradzają się jak feniks z popiołu. Jeśli tak, to trzeba się na to przygotować! Zatem pokochajcie na nowo Fila, posłuchajcie, jak Piotrek ładnie Was prosi :3


Całuję i życzę kolejnego udanego tygodnia
Ola <3