poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Pies na baby

Często słyszę od innych:
- Mieszkasz na wsi? Musi być ci bardzo nudno...
Ależ nie! Fakt, nie ma u mnie kina, teatru i restauracji. Nie ma nawet lasu. A mimo wszystko nie jest mi nudno. Szczególnie latem. Zaraz przekonam Was, dlaczego...

A. wpadła na pomysł:
- Śpijmy dziś w namiocie!
Pomysł - bomba! Tylko, że... żadna z nas nie miała namiotu.

Z pomocą przyszły nam ciocie A. Pożyczyły namiot i jeszcze ciastkami nakarmiły. Byłyśmy spełnione.
Wraz z M. urządziliśmy nocną wędrówkę, podczas której to zginął mi telefon, a mu kluczyki.

Ale najdziwniejsze dopiero miało się zacząć...

- O Jezu, Fasola wstawaj! - Krzyczała A.
Wstałam niechętnie. Całą noc trzęsłam się z zimna.
A. kazała mi wyjrzeć przez okienko namiotu. Obok nas leżał duży, czarny doberman. Nie ruszał się wcale.
- Chyba nie żyje... - westchnęła A. i zaczęła budzić naszego kompana. - Przepraszam pana bardzo, co pan tu robi? Może wczoraj za nami szedł?
- Przestańcie dziewczyny, jeszcze was pogryzie! Skąd macie pewność, że nie jest chory? - Krzyczał M.
My jednak go nie słuchałyśmy. Pewnie sami wiecie, jak to jest... człowiek się nakręci i już nie baczy na niebezpieczeństwo.
Pies podniósł leniwie głowę, rozejrzał się po okolicy i dalej spał.

Wreszcie wstał i wraz z A. stwierdziłyśmy, że nie jest groźny. Kulał na jedną łapę i jakiś taki słaby się wydawał. Całkiem bez siły. Dodatkowo miał kleszcze za uchem. Szkoda nam się go zrobiło.
- Musiał długo tak się tułać  - myślała głośno A. przynosząc mu jedzenie i wodę.

Pies został u mojej przyjaciółki. Chyba szczęśliwy. My tam szczęśliwe byłyśmy. W końcu zrobiłyśmy wspólnie dobry uczynek!

Lecz kiedy A. kupiła mu już smycz i karmę, znalazła się naszej zguby właścicielka. Wzruszona zapakowała psa w samochód. Nawet nie zdążyłyśmy go nazwać.

Jednak dobrze się stało. Każdy powinien mieć swoje miejsce w świecie. Nawet jeśli ucieka z domu. W tym przypadku była to pogoń za sarną.

I warto pomagać. Nie tylko zwierzętom. Wszystkim, ile się da!
Nasza przygoda może i nie przyniosła nam korzyści materialnych i sławy. Byłyśmy jednak szczęśliwe i dumne z siebie jak nigdy!

Fasola








czwartek, 6 sierpnia 2015

Błogosławione flirty i filtry

 Fani kochani, nie jest łatwo ustabilizować swojej pozycji na muzycznym rynku, gdy problemem stają się proste wręcz rzeczy. Bycie kobietą też niczego nie ułatwia.
 Wszystko przez A. Jestem wyrozumiałym człowiekiem, nie lubię kogoś ograniczać, nie mówiąc już o niszczeniu cudzych marzeń (!) Któż by pomyślał, że A. zapragnie grać na basie? Któż by przypuszczał, że to nie będzie dobry pomysł?
 Ja nie przypuszczałam. Do czasu...
 Nasze prababki walczyły o emancypację, więc i ja propaguję niezależność. Sądzę, że A. cierpi na podobną przypadłość.
 A teraz cierpimy razem.
 - Fasola, musimy iść po piec basowy, ale nie jest daleko - rzekła A. przed próbą.
 Nie wiem dlaczego mnie okłamała...
 Trudziłyśmy się z tym piecem o wiele za długo. Nikt nam nie pomógł.
 - A., ja już nie mogę. Nerka mi pękła - biadoliłam.

 Wszystko jednak wydaje się przyjemnością przy załatwianiu kluczy od salki prób. Zawsze ten sam schemat:
 - A czemu wy macie próby w wakacje, jeśli wszystkie kółka zainteresowań są teraz zamknięte?
 - Nie jesteśmy kołem zainteresowań...
 - A pytaliście się pani dyrektor, czy możecie grać?
 - Tak (pierwsze kłamstwo)
 - A posprzątane tam macie?
 - Ostatnio sprzątaliśmy (drugie kłamstwo)
 - A zawsze brudno macie...

Wreszcie wracam z A. do domu. Autobusem.
 - Wiesz co, Fasola? Mi nie pasują te przystanki... może pogadam z kierowcą, to mnie bliżej domu wysadzi...
 Ja już nie reaguję. Próbuję się wyciszyć, posklejać nerkę, odkleić się od palącej w oczy szyby...
 A. walczy. 1:0 dla kierowcy. Przegrana A. zajmuje miejsce obok mnie.
 Obie zwracamy uwagę na pewną młodą kobietę siedzącą tuż za kierowcą. Blondynka z elegancko upiętą fryzurą, różową mini, najprawdopodobniej w szpilkach. Z niezwykłym kunsztem kokietowała kierowcę:
 - A pan ma psa?
 - Miałem, ale musiałem uśpić...
 - Ojej... a ja mam. Pewnie już czeka na mnie... jedyny mój mężczyzna...
 - Tak? To ja panią zawiozę jak najszybiej do niego!

Mina A. była bezcenna.
Pani w różowej mini wysiadła przed swoim domem, a A. musiała iść do siebie kilka kilometrów z basem i w południowy ukrop.

 Nie wiem, chyba jednak musimy nauczyć się flirtować. I smarować filtrem. A może  po prostu brzydkie jesteśmy?
 Fasola



A. tak się przejęła, że twarzy nie chce już pokazywać i udaje, że ją perkusje interesują :<

 Psst... bawiliśmy się dziś na próbie w aktorów. Diabli wiedzą, czy coś z tego wyjdzie, ale postaramy się Was rozśmieszyć. Całuję :*











środa, 5 sierpnia 2015

Nie wierzę już artystkom.

 Nie to, że muszę... mam ochotę Wam się do czegoś przyznać. Jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, obejrzałam wszystkie możliwe wywiady z Natalią Przybysz na yt. A. się ze mnie przez to śmieje. Proszę nie mieć mi tego za złe, nie moja wina, że urodziłam się kobietą i podobają mi się piosenki o piersiach, długich nogach, wstążkach, słodyczach i paniach, co to w domu noszą spodnie i skórzany pasek.
 Kilka godzin zajęło mi pochłanianie jej słów, z którymi to się utożsamiałam. Wreszcie ktoś uważał bez żadnej wyszukanej filozofii życiowej, że artysta to osoba, która przede wszystkim tworzy sztukę, a nie - jak się A. wydaje - człowiek lasu, w samotności strugajacy pajacyki z drewna. 
 I nagle okazało się, że nie wszystkie internetowe prawdy są zgodne z rzeczywistością...

 Należę do tego smutnego gatunku ludzkiego, co to nie ma z kim jeździć na wakacje, więc jeździ z rodzicami... 
 Zawsze w to samo miejsce. Zawsze blisko Krupówek. ZAWSZE.
 Mama Grażka potrafi zachwycać się godzinami torebkami z futerkiem, ciupażkami, ciupażkami - długopisami, ciupażkami -pluszakami, ciupażkami na skarpetkach etc. 
 W tym roku tego nie zniosłam. Uciekłam i kupiłam sobie cztery jazzowe płyty w cenie dwóch. Byłam tak samo zadowolona ze swojego zakupu, co mama Grażka z dziesiątej pary góralskich kapci w cenie dziewięciu i pół.
 Myślałam, że Billie Holiday i John Coltrane umilą nam długie godziny spędzone w samochodzie. Przypomniałam sobie spostrzeżenie Natalii, że my, tj. ludzie, Polacy, rodacy, może i nawet facebookowi patrioci (nadinterpretuję) fascynujemy się tym, co w naszej mentalności uchodzi za klasykę. Prawda, że to prawdopodobnie brzmi? W ten sposób wybaczyłam wszystkim  miłym istotom, które radziły, bym coverowała "Wehikuł czasu". Dżem z Ryśkiem na czele jest dla nas klasykiem tak samo jak chleb na śniadanie. No bo kto nie lubi chleba? Na nic zdadzą się tłumaczenia, że w Polsce mamy wiele nowych muzycznych projektów, które są równie wspaniałe, a może i wspanialsze, świeższe, nowatorskie. Stawiając nas samych przed alternatywą: tofu i Domowe Melodie, nasze dłonie, plecy, małe stópki i rozdwojone końcówki wybiorą chleb i Dżem, ale z Ryśkiem "bo pani, bez Ryśka to już nie je to samo".

 Jak więc mogłam przewidzieć rodzinny wyjątek od tej reguły?
 Włączyłam w aucie Billie Holiday, klasyk jak się patrzy! Mama Grażka, która przez telefon rozmawiała o ważnych dla niej sprawach, tj. czy pani z hodowli dla psów ma na sprzedaż małego yorka "dziewczynkę", aż podskoczyła z wrażenia, tak ją przeraziły wariacje na trąbce w utworze "Cheek To Cheek".
 - Jezus, samochód nam się psuje??

 Nie uwierzę już artystkom choćby mówiły najpiękniej we wszystkich wywiadach. Klasyki nie sprawdzają się w mojej rodzinie. Bardziej zachwycano się podczas jazdy kapciami niż płytami...
 G. -  aniołek w oczach mamy Grażki, włączyła Gang Albanii, czyli coś co męczy mnie i straszy jak disco polo i Sarsa. Ktoś mi wytłumaczy jak to się dzieje, że człowiek nie słucha, a zna cały tekst?

 - Ej, co oni tam śpiewają? Pizda na koło?
 - A nie pizda na goło?

 Nie ufam już artystkom. Nawet Natalii. I kocham mamę Grażkę i jej ciupażki.
 Fasola







niedziela, 2 sierpnia 2015

Wiele osób, które odwiedzają czasami mojego bloga (aż jedna) zastanawiały się czemu zaprzestałam się tutaj odzywać. Powodów jest wiele, ale nie zainteresowałyby Was one, a i każda próba tłumaczenia się byłaby w tym przypadku dość marna.
 Moi przyjaciele, znajomi, znajomi znajomych, z którymi mam okazję przebywać zadają mi wciąż te same pytania. Jak sobie radzimy w czwórkę? Czemu nasi przyjaciele odeszli? Czy odczuwam z tego powodu ogromną stratę? Jako, że znudziło mi się kopiowanie tych samych odpowiedzi, postanowiłam dość szczegółowo i szczerze ubrać w słowa szalejące mi po głowie myśli.
 Czym jest tak właściwie strata? Zdaję sobie sprawę, że kto jak kto, ale ja powinnam to wiedzieć. Tracę rzeczywiście wiele, jakby tak się zastanowić. Ale przecież tylko przez chwilę smucę się, gdy tracę pieniądze, biżuterię, równowagę etc.
 Nie, to całkiem coś innego. Nie potrafię tego jeszcze nazwać.  W dzień jestem spokojna. Wstaję dość wcześnie, uśmiecham się do siebie w lustrze, wymieniam kilka zdań z rodzicami i przeważnie przesiaduję resztę dnia u A., z którą to prowadzę mało poważne dyskusje nad stawem albo piję różowe wino słuchając klasycznych  smutasów. I nawet jest mi dobrze bez tego całego marudzenia, że wyglądam jak Angelina Jolie z wąsem, jem za dużo pączków, mam zły odcień pomadki i skarpetki nie pod kolor.
 Ale czasem po prostu pusto i smutno się robi.

 Nie chcę, żeby wracali do zajęć, które nie sprawiają im już radości. Chcę, by powrócili do mojego życia.
 Dziwnie dziś szczera Fasola

 Pssst... jestem ogromnie dumna, że za moją sprawką do "grizzly przygody" dołączyła Anita - najcudowniejszy Anioł Stróż jakiego mam przy sobie. 
 Uciekam.